Napisany: 2013-07-31
Przybyłem? - tak! Wystartowałem? - tak! Przegrałem? - nie!
Z Ulą Pawlus, organizatorką Berliner Cup, znamy się od trzydziestu paru lat. Ponieważ wie, że sport jest moim hobby, zadzwoniła do mnie wiosną ub. r. z zachętą, abym wystartował w Świeradowie-Zdroju. Dałem się namówić w 2012 r., więc mój start w 2013 r. był właściwie nieunikniony. "Walczę tylko z sobą", "Lepiej się zużywać niż rdzewieć", "Twardym trzeba być, a nie miętkim" - te i podobne myśli towarzyszą mi w sporcie na co dzień. Pojawiły się także przed Pucharem Berlinera. Nie zraziło mnie, że pierwsza edycja była dla mnie wtopą. Ominąłem wówczas jeden punkt kontrolny podczas biegu na orientację i po zgubieniu trasy w części rowerowej, jak niepyszny wróciłem na start/metę.
Tym razem również, najtrudniejszy dla mnie, bieg na orientację był "pierwszym daniem". Opis trasy i stawka zawodników, jak za rączkę doprowadziły mnie do pierwszego punktu kontrolnego. To były jednak tylko miłe początki... złego. Szukając drugiego punktu kontrolnego ("Co to znaczy: na granicy kultur!?" - zachodziłem w głowę), przypadkowo trafiłem na trzeci. Potwierdziłem. Cofnąłem się i pół godziny z hakiem szukałem drugiego. Bezskutecznie. Wymiękłem... Wymyśliłem, że skoro mam zaliczony 3., odpuszczę 2. i poszukam następnych. Niestety czwarty też skutecznie się przede mną schował. "Złośliwy ten Arek - pomyślałem o Arkadiuszu Jaskule, autorze tras - Żeby tak utrudniać życie starszemu człowiekowi!". Po paru kolejnych kwadransach szukania 4. punktu kontrolnego uznałem, że pewnie inni znaleźli już wszystkie i zrezygnowałem z biegu na orientację.
Później stwierdziłem, że to był błąd, a nawet wielbłąd (cytując byłego bramkarza Jana Tomaszewskiego). Inni zawodnicy byli uparci. Podczas gdy ja, po trzech godzinach bez paru minut, zakończyłem rywalizację - inni wyjeżdżali na trasę rowerową. Albo niedługo przed tym, jak skończyłem trzeci etap, albo wręcz długo potem. Mimo to, byli ode mnie wyżej w klasyfikacji. Cierpliwość w Berliner Cup popłaca!
Ponieważ moją dyscypliną są maratony MTB, najprzyjemniejszą dla mnie częścią był drugi etap Pucharu. Kilkanaście kilometrów rowerem to był kapitalny kawałek. Raczej łatwy technicznie, z niezabijającymi podjazdami i niezbyt trudnymi zjazdami, o różnych nawierzchniach. Wisienką na torcie był odcinek wiodący single track'iem. Tym razem ciepło pomyślałem o Arku...
Po zejściu z roweru mięśnie ud i kręgosłup lędźwiowy buntowały się na tyle mocno, że na początku biegu terenowego mogłem jedynie człapać. Wniosek: zafundowałem sobie za mało treningów łączących jazdę z bieganiem. Na szczęście po paru minutach wszystko wróciło do normy.
W grupie 60+ zająłem szóste miejsce... na sześciu uczestników. Przybyłem? - tak! Wystartowałem? - tak! Przegrałem? - nie! Za rok znów się wybieram.
Moje "koszty": 1. wtopa podczas biegu na orientację (Wysoki Komisarz Sportowy Berliner Cup - Arek Jaskuła, uznał mi tylko jeden punkt kontrolny); 2. zakwasy; 3. pokaleczone łydki od biegania po chaszczach w poszukiwaniu punktów kontrolnych. Suma? Tyle, co nic!
Najkrótsze podsumowanie Berliner Cup 2013: było świetnie! Od strony organizacyjnej wszystko poszło idealnie. Podczas zawodów zmęczyłem się w przyjemny sposób, poznałem fajnych ludzi, w tym burmistrza Świeradowa, który własny wkład w Berliner Cup skwitował: "Ja nie przeszkadzam".
Na koniec mam prośbę do Wysokiego Komisarza Sportowego Berliner Cup - Arka Jaskuły: proszę o pomoc w rozwiązaniu mojej biegowo-orientacyjnej niemocy. Dwie obsuwy w biegu na orientację w dwóch edycjach to wystarczy. Pomysły mam trzy:
1. Specjalne oznakowanie dojścia do kolejnych punktów kontrolnych - takie, które będziemy znali tylko my dwaj.
2. Ślad GPS trasy biegu na orientację (oczywiście dostaję go tylko ja).
3. Namiary na człowieka/ludzi w moim rodzinnym Wrocławiu, dzięki którym mógłbym poznać choć podstawy czytania map i znajdowania punktów kontrolnych. Tym bardziej że mi to pan jeszcze w Świeradowie obiecał! :)
© Góry Izerskie 2006-2023
http://www.goryizerskie.pl