Napisany: 2009-06-08
Zimno jak w psiej dupie, mgła płoży się i plącze między nogami. Deszcz. Kurwancka, jeszcze deszczu mi brakowało. Vivat, Izery...!
Przybywam. Żeby chociaż deszczyło jakoś konkretniej – ale nie. Popykuje toto z nieba. I raz po raz klnę przez nos na okulary, przez które naprawdę bardzo niewiele widzę. A śmiałam się tyle razy z "cyców", z płaskich gór izerskich, z wolimierskiego końca świata. Niskie i małe…i dlatego właśnie stosunkowo beztłumne. Jeszcze bardziej – stosunkowo dzikie. Pełne chaszczy, traw, mgieł. Polski punkt zimna, który zdeklasował Suwałki w tej kategorii wagowej. Beztłumne i dzikie. Gdybym była muflonem, zdecydowanie wolałabym Izery niż Karkonosze, gdzie każdy turysta zagląda ci pod futerko. Do cholery, gdybym była jeleniem, sarną, wiewiórką – czymkolwiek – waliłabym w Izery z początkiem każdego sezonu. Dla ocalenia gatunku i zdrowia psychicznego. Gdybym była wilkiem, pomyślałam, zapadając się po kolana w rozmokniętych trawobłotnistych okolicach szlaków… CZEKAŁABYM NA CZŁOWIECZĄ POTRAWKĘ W ZIOŁACH. NA ZIMNO.
Czemu jest tak ciemno, do ciula pana?! I czemu czołówki diodowe we mgle robią przed człowiekiem "ścianę", przez którą…kurwa, naprawdę dupa widać. Zwierzęta generalnie myślały chyba podobnie do mnie. Też wybrały Izery, co od zapadnięcia zmroku stresowało mnie niepomiernie. Tłumaczyłam sobie, że to tylko jelenie i zające. "Tylko" miało w tych okolicznościach przyrody wyjątkowo wielkie oczy. W sumie człowiek powinien się cieszyć. Te góry są ostoją niektórych z tych gatunków zwierząt w południowo-zachodniej Polsce. Gdzie indziej szybko stałyby się chodzącymi eksponatami do oglądania w Parku Narodowym. A tak, proszę bardzo – dzikość w najlepszym i najświeższym wydaniu. Destylat z Matki Natury, rzekłbyś. I ja, jako element obcy, inwazyjny w tym ekosystemie.
Racjonalizując, sama siebie bym dla dobra przyrody usunęła. Jak tego studenta – włóczęgę z XIX w., który pobłądził i utonął w izerskich torfowiskach. Swoją drogą, napominam się, było nie pić trzy dni na Hutniczym Grzbiecie. Było, jak w planie, pić dzień jeden, a potem – w góry. Póki pogoda teges. No, ale nie wyszło, butelkę raz odkręconą trzeba opróżnić. A żeby jej siostrom smutno nie było, je opróżnić też trzeba. A teraz pogoda nie teges, wspomnienia nie teges… Nic, tylko dzwonić po ludziach z hasłem "ja tu na deszczu, wilki jakieś…". Właśnie. A jeśli jednak wilk? To co – nakrzyczeć na niego? Wystraszyć?? Dzwonić do chłopaków z GOPRu; "słuchajcie, stoi przede mną wilk, głodny chyba i nie bardzo mam co zrobić.."?! Żałosne, nie? No właśnie… No to bata nie ma, gramolimy się z bagna i idziemy dalej. Tzn. tam, gdzie ścieżka wydaje się bardziej wydeptana. I broń boże nie wyjmujemy mapy, zanim dojdziemy do Jakuszyc. Bo się nam całkiem rozleci. Mija czas jakiś, przerywany tylko okazyjne już bluzgami. Póki idę, w sumie nie jest najgorzej. Dobrze jest nawet. Pomyśleć, że mało kto zapewne ogląda góry od tej strony. Zazwyczaj przy deszczowej pogodzie w polskich górach rodzice siedzą w barze, a dzieci się nudzą. Mgły też całkiem inspirujące. Ciekawe, czy te ścieżki deptali pogańscy wyznawcy Flinsa czy kolejnego Świętego Jelenia. Czy błądzili, gubili się, bali? Czy dużo czasu zajmowało im dojście z Hali Szrenickiej do autostrady.
...do autostrady...?!? ...
Bo ja właśnie doszłam. I stoję i marznę od pół godziny łapiąc stopa do Szklarskiej. Po dłuższym namyślunku na stacji benzynowej niekoniecznie miałam ochotę w zaszczelniającej się mgle dreptać na Izerską Łąkę. Aut, mimo późnej godziny, od groma. Chętnych na podwózkę – ni dudu. Tak, zdecydowanie zamarzam. Ciuchy na mnie sztywne i zimne i nie ma się z czego śmiać, bo cieplej nie będzie. Nie będzie. Tym bardziej, że kolejny TIR przeminął. I kolejny. Deszcz kapie mi z nosa. Niezły ubaw, jeśli chodzi o moje zdanie.
JEST! ZATRZYMAŁ SIĘ! I w ten sposób jadu do Szklarskiej, do jedynej najpaskudniejszej całodobowej mordodajni z zimnym czeskim piwem. A co!
Ciepło nie jest nadal. I, sadząc z podsłuchanych w radiu prognoz, nie będzie. Barmanka żegna mnie nieuprzejmym "dowdzenia", mimo, iż zostawiłam w spelunce ok. 20 PLN. Chyba jest zbyt przejęta faktem makabrycznego morderstwa na dwóch kobietach tuż za miedzą, w Kowarach. Gość podejrzany najbardziej, pewniak ponoć ma 34 lata i szemrane cygańskie pochodzenie. Tak przynajmniej wieszczą spelunkowi kryminolodzy.
Ale przynajmniej jest dzień, droga przede mną jasna i pewna, i pewna… I w zasadzie waląc na Halę przez Wysoki Kamień o piątej rano powinnam mieć, kurna, kajak! Bo chyba czas na rozpropagowanie nowej dyscypliny sportowej – spływ grzbietem Gór Izerskich. Na orientację, oczywista. Bo mgły to nie Morze Czerwone i nie rozstępują się przede mną. Skacząc z jednej twardszej kupki traw na drugą śmieję się z siebie coraz bardziej. Kości mówią mi, że planowanego reportażu o Gross-Iser, istniejącej niegdyś na Izerskiej Łące niemieckiej osadzie – nijak nie zrobię. Bo cały dzień będę wsuwać w Chatce Górzystów omlety, naleśniki i kawę. Wszystko, co zapewnia komfort termiczny. Po drodze przypominam sobie też, że spałam ostatnio równe 24h temu. I to dopiero, wiecie, poprawia humor.
No więc tak. Widzę po drodze zasadniczo prawdziwych panów Izerów. Chichoczących zza mgły. Bulgoczących w strumieniach. Patrzących na mnie z ironią i politowaniem zza krzaków. W każdej chwili mogą mnie dla zabawy capnąć lub obsypać chmurą kleszczy. Izerskie diabły. Izerskie garbate biesy, obrośnięte paprocią. Diabliczki w wianuszkach z rosiczki. Czarty tańczące po młakach i pykające torfowe fajeczki. Siedzą podkulone niedaleko szlaku, dla łatwości obserwacji zwinięte w kształt obalonego pniaka. Nieprzekupne, mylą drogę zaprzęgowi, który zwozi na dół, do ludzi, długie kawały powalonego i ściętego drzewa. Nie podoba im się kurczenie ich ojcowizny. Pykają więc, siedząc na połamanym moście, torfowe fajki. Mrugają omszałymi powiekami zdziwione – moim widokiem chyba. Dym z komina Chatki Górzystów nie jest świętym dymem. Nie pali się go, żeby garbate Diabły Izerskie odstraszyć. Wieśka Polańska odtwarza w kuchni schroniska przepis na Iserbitter, "magiczną" nalewkę pitą przed półwieczem w Gross-Iser. W jej skład wchodziły zioła porastające Izerską Łąkę – kawał syberyjskiego surowego krajobrazu na południowo-zachodnim końcu świata.
P.S. Wobec czego z pozdrowieniami z polskiej Syberii, gdzie dają zieloną herbatę w zielonych kubkach, a czerwoną - w czerwonych.
Tagi: · torfowisko · rezerwat · schronisko
© Góry Izerskie 2006-2023
http://www.goryizerskie.pl