Napisany: 2009-08-25
Okres II wojny światowej stanowi "białą plamę" w historii naszych terenów. Jest to związane głównie z przesiedleniami, które były konsekwencją Konferencji Poczdamskiej. Ci, którzy w tym czasie zamieszkiwali Góry Izerskie zostali do roku 1947 r. przesiedleni za nową granicę z Niemcami. Na ich miejsce przybyli osadnicy - nie mieli powodów, by pielęgnować pamięć o dawnych mieszkańcach. Informacje o tych czasach są więc fragmentaryczne, choć niektóre pachną sensacją
Mieszkańcy Mirska i okolic mogli poczuć przedsmak wojny już w 1938 roku. Góry Izerskie, graniczące z Czechosłowacją, były rejonem koncentracji oddziałów Wehrmachtu przed przekroczeniem Sudetów. Oddziały te stacjonowały w Wolimierzu, Pobiednej, Świeradowie Zdroju, Giebułtowie i oczywiście w Mirsku. Zajęto wtedy umocnione rejony nadgraniczne co poważnie osłabiło możliwości czeskiej obrony.
Początek wojny w 1939 r. nie był szczęśliwy dla rodziny Schaffgotschów, dawnych właścicieli Mirska. 22 września zginął Fritz von Schaffgotsch w potyczce z polskim oddziałem koło miejscowości Zawady w okolicach Skierniewic. Na szczęście bezpośrednie działania wojenne i zniszczenia nimi spowodowane ominęły najbliższą okolicę.
W czasie wojny ludności doskwierały poważne ograniczenia zaopatrzenia (wprowadzono system kartkowy). Zmniejszenie liczby mężczyzn w związku z poborem do wojska powodowało niedobór pracowników. Z brakiem rąk do pracy radzono sobie wykorzystując więźniów narodowości żydowskiej oraz jeńców wojennych.
Nie napotkałem na wzmianki o jeńcach polskich. Byli za to jeńcy francuscy, angielscy i jugosłowiańscy. Największym obozem był lager jeńców angielskich. Znajdował się on w Rabischau (Rębiszowie), a jeńcy pracowali w kamieniołomach bazaltu. 54 Jugosłowian przybyło do Rębiszowa w listopadzie 1941 roku w miejsce jeńców francuskich, których przeniesiono do Zaręby. Pracowali od 6.00 do 19.00 w okolicznych gospodarstwach, tam też byli żywieni. Zakwaterowani byli w dawnej karczmie. Ponoć jeńcy byli też przetrzymywani w Uboczu, Wieży i Mroczkowicach.
Osobnym rozdziałem historii Mirska są filie obozu koncentracyjnego Gross-Rosen, które znajdowały się nieopodal miasta. Najbliżej położony był obóz w Gräflich-Röhrsdorf (Skarbkowie). Greta Majzels - więźniarki, nazwała ten obóz w swej relacji "Bersdorf-Friedeberg". Pod taką też nazwą można go odszukać na mapie filii w Muzeum Gross-Rosen w Rogoźnicy. Obóz został utworzony pod koniec czerwca 1943 roku. Był to początkowo obóz Organizacji Schmelta. Organizacja ta utworzona przez w 1940 roku przez Alberta Schmelta, odpowiedzialna była za zatrudnianie ludności, głównie żydowskiej, w zakładach pracy oraz tworzenie obozów pracy przymusowej. Likwidacja obozów trwała do 1944 roku, a sam Schmelt popełnił samobójstwo 17.05.1945 r. w Szklarskiej Porębie. Od lipca 1944 r. obóz w Skarbkowie stał się filią KL Gross-Rosen. Więźniarki poinformował o tym fakcie komendant obozu (nazwisko nie zostało odnotowane, miał stopień Sturbannführera SS). Oficjalnie przejęcie obozu nastąpiło 4 września, kiedy nadano 150 więźniarkom numery obozowe od 56051-56100 do 56201-56300). Sam obóz znajdował się na stoku Marcówki, wzniesienia położonego po lewej stronie drogi z Mirska do Proszówki, zaraz za mostem na Kwisie. Do dziś zachowały się resztki fundamentów baraków. Więziono tu do 250 kobiet narodowości żydowskiej z Zagłębia Dąbrowskiego. Pracowały one dla firm AEG (Allgemaine Elektrizitats-Gesellschaft) oraz Teichgraber (późniejsze ZPL). Wyżywienie było bardzo złe - więźniarki zbierały liście kapusty i resztki ziemniaków, podbierano też siemię lniane z fabryki. Obóz ten został zlikwidowany z końcem stycznia lub początkiem lutego 1945 r. Więźniarki ewakuowano pieszo do AL Kratzau (Chrastava w Czechach) - również filii Gross-Rosen. Musiały przejść ok. 60 km w ciągu 2 dni zimowych dni. Baraki obozowe zostały rozebrane w latach 50. XX w. Na papierze, którym uszczelnione były drewniane ściany baraków, odkryto w czasie rozbiórki nazwiska i adresy więźniarek.
Podobóz w Funkcjonujący w Mroczkowicach podobóz więził ok. 80 kobiet zamieszkujących stodołę. Trudno określić na ile był samodzielny. Więźniarki zatrudnione były przy przeróbce lnu. Relacja więźniarki dotyczy okresu od lutego 1944 r. do 27 maja 1944 r., kiedy to kobiety przeprowadzono do obozu w Skarbkowie.
Znacznie większy był obóz Gebhardsdorf (Giebułtów). Pod koniec 1944 r. znajdowało się w nim 300 Żydówek węgierskich. W grudniu tego roku przybył jeszcze 200-osobowy transport Żydówek polskich z Oświęcimia. Opis obozu w relacji byłej więźniarki, Hadesy Helberstadt, przedstawia się następująco:
"Żydówka z Polski pełniła funkcję starszej obozu [...] Mieszkały[śmy] w pokojach; były tam szafki, czyste naczynia, Waschraumy [umywalnie]. Pomieszczenia mieszkalne były bardzo czyste. Więźniarki spały na podłodze, przykryte kocem. W obozie woda była tylko zimna, bielizny nie zmieniano, mydła było mało (1 kawałek na miesiąc) tak, że pierwszy zachwyt zmienił się powoli w rozczarowanie. Pranie było surowo wzbronione, a czystość trzeba było zachować. W dzień więźniarki pracowały, w nocy - nielegalnie - prały, co w znacznym stopniu wyniszczało siły kobiet. Pracowano na 2 zmiany, w dzień i w nocy. W niedzielę po nocnej zmianie nie pozwalano spać, gdyż ten dzień, jako dzień odpoczynku, był przeznaczony na generalne sprzątanie. W lagrze były dwa bloki, w jednym mieszkały Węgierki, w drugim Polki. W każdym pokoju mieszkało 40 kobiet. Na terenie obozu znajdował się również dwupiętrowy budynek. Na pierwszym piętrze znajdowały się 2 Stuby [izby], Essraum [jadalnia], 2 Waschraumy; pokój w budynku był średniej wielkości, więźniarki spały tu również na podłodze. Drugie piętro obejmowało 3 Stuby, izbę chorych, 2 Waschraumy".
Kobiety pracowały w zakładach przemysłu lotniczego (Flugzeugwerk Aerobau) znajdujących się w fabryce Merfelda. Praca była bardzo uciążliwa i niebezpieczna dla zdrowia. Płyny z maszyn i smary powodowały tworzenie się wrzodów i innych chorób skóry. Robotnice miały kontakt z cudzoziemskimi robotnikami przymusowymi, których obóz znajdował się w Giebułtowie, a którzy pomagali więźniarkom dostarczając żywność i różne drobiazgi. Poprawnie zachowywał się personel niemiecki, m.in. majstrowie, pomagając nieraz więźniarkom. Wyżywienie pogarszało się w miarę upływu czasu. Śniadanie składało się z zupy i bochenka chleba na 4 osoby (później na 7 osób). Obiad był spożywany na terenie fabryki, w kantynie. Dwa dania: zupy i kartofli w łupinach z gulaszem, czasem kasza lub budyń. Kolacją były kartofle w łupinach. Personel obozu składał się z Lagerführerin (komendantka obozu), Aufseherinek (strażniczek) oraz Lagerälteste (starszej obozu) - więźniarki, polskiej Żydówki. W jednej z notatek odnalazłem częściowo nieczytelne nazwisko komendantki - Kommandantführerin Lydia Dynel (lub Lynel). Komendantka biła i szykanowała więźniarki, w czym pomagała jej szczególnie, określana jako najgorsza, esesmanka Greta. Jest informacja o zamęczeniu przez komendantkę na śmierć umysłowo chorej przez bicie i polewanie wodą na mrozie. Izba chorych była kierowana przez lekarkę, Żydówkę holenderską, lecz do "leczenia" przyjmowano tylko chorych z temperaturą ok. 40 stopni.
Obóz został ewakuowany 18 stycznia 1945 roku. Więźniarki przebyły pieszo ok. 60 km do AL. Kratzau (Chrastava). Miały tam kontakt z niesławnym Mengele. Z Kratzau przeprowadzono je go obozu w Georgenthal, gdzie pozostały Żydówki węgierskie, żydówki polskie zostały wysłane dalej, ich los nie jest znany.
Bardziej tajemniczo przedstawia się historia związana z relacją Michała Skibickiego z dnia 15 grudnia 1970 roku. Pod koniec 1941 roku z transportem więźniów został on przewieziony z obozu w Brnie w rejon Gór Izerskich. Podczas przejazdu ciężarówką zdołał dostrzec drogowskazy z napisem Flinsberg.
"Pod najwyższą górę prowadziły normalne tory kolejowe, na których stały już wagony towarowe załadowane skrzyniami. Skrzynie te były drewniane, okute sztabami o wymiarach ok. 1,5 m długości, 80 do 100 cm szerokości i ok. 70 cm wysokości, były też skrzynie blaszane o tych rozmiarach. Każda ze skrzyń ważyła około 200 kg. Skrzynie te musieliśmy rozładowywać z wagonów, a następnie przy pomocy wyciągu i jeńców były wciągane na szczyt góry".
Najdziwniejszy świadkowi wydał się fakt, że więźniowie zostali podzieleni na dwie grupy. Pierwsza transportowała skrzynie do połowy wzniesienia, a następnie przekazywała je drugiej zmianie. Według jego oceny w tym czasie jeńcy przetransportowali około 150 skrzyń.
"Codziennie słyszało się strzały na szczycie góry, tak że nabrałem przekonania, że ci jeńcy, którzy nie wracali na kwaterę, byli na górze likwidowani".
Po kilku dniach Michał Skibicki został przeniesiony do pracy na górze. Prace odbywały się na polanie. Nosił w nosidłach ziemię i darń, które wysypywano na pokrywę żelazną ok. 4 cm grubości, wielkości 4 na 5 metrów. Inni jeńcy okładali maskowali pokrywę darnią i sadzili drzewka iglaste. Udało mu się uciec, korzystając z nieuwagi strażnika. Po latach, gdy przeglądał przypadkowo mapę Gór Izerskich, zauważył, że Bad Flinsberg jest na terenie Polski i skontaktował się z Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, przed którą złożył zeznania dotyczące depozytu. Stwierdził, że jest w stanie wskazać miejsce ukrycia skrzyń. Od 23 do 25 czerwca 1971 r. miały miejsce poszukiwania z udziałem Michała Skibickiego, przy udziale m.in. wiceprokuratora wojewódzkiego i naczelnika archiwum GKBZHwP, które jednak zakończyły się niepowodzeniem. Ustalono, że wskazana przez świadka jako miejsce ukrycia depozytu góra to Sępia Góra nad Świeradowem-Zdrojem.
Natrafiłem na jeszcze jeden epizod, który dotyczy okolic Mirska. Jest to słynna "Wielka ucieczka", którą przeprowadzili alianccy jeńcy ze Stalagu Luft III w Żaganiu. Niewątpliwie znana jest wielu czytelnikom ekranizacja z gwiazdami: Stevem McQuinn’em i Charlesem Bronsonem. Czterech spośród zbiegów przedzierało się do Czechosłowacji przez Góry Izerskie. Byli to porucznik Jerzy Mondschein, Australijczycy Squadron-Leader John Williams i Flight-Lieutenant Reginald Kierath oraz Brytyjczyk Flight-Lieutenant Lester Bull. Poruszali się nocami, za dnia chroniąc się w szopach i budach pasterskich. Którejś nocy przeszli na czeską stronę, zostali jednak zatrzymani przez idący po ich śladach narciarski patrol strzelców górskich. Trafili do więzienia w Libercu, gdzie dołączyli do nich Czech porucznik Ivo Tonder i Brytyjczyk, Flying-Officer, John Stower. Ci dwaj zostali schwytani podczas kontroli przepustek na dawnej granicy z Czechami. Jechali do Frydlantu. Niestety, nie zdołałem dowiedzieć się jaką trasą. Od strony Niemiec istniały dwa połączenia kolejowe Czechami: w Zawidów-Habartice i Mirsk-Jindřichovice. Spośród tych sześciu oficerów ocalał jedynie porucznik Tonder. Pozostali zostali najprawdopodobniej rozstrzelani i spaleni w mieście Most w Czechach (do obozu dotarły urny z ich nazwiskami, datą 29 marca 1944 i napisem Brux, to niemiecka nazwa miasta). Stało się tak na mocy haniebnego rozkazu "Sagan-Befehl" wydanego przez A. Hitlera, przez który zostało rozstrzelanych 50 jeńców biorących udział w ucieczce. Było wśród nich pięciu Polaków, w tym adiutant generała Sikorskiego, major Antoni Kiewnarski.
(c.d.n.)
Artykuł ukazał się w Czasopiśmie Społeczności Lokalnej "IZERY" nr 8 (kwiecień 2009)
Tagi: · II wojna światowa · obozy jenieckie · obozy pracy
Linki: · Druga wojna światowa w Mirsku i okolicach (cz.2) · Przeklęty junkers · Řopíky, czyli czeskie bunkry przeciwpiechotne
© Góry Izerskie 2006-2023
http://www.goryizerskie.pl