• start » Góry Literackie » Ostatni pociąg
Napisany: 2022-06-29
Wytrzymała do jedenastego lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku.
Wkrótce na stację w Świeradowie-Zdroju znów mają powrócić pociągi, nie tylko muzealne eksponaty... (fot. red.)
Mary Jane Dominique wysiadła nieporadnie z drugiego wagonu pociągu i omal nie połamała nóg, gdy długie szpilki wygięły się pod jej ciężarem na betonowym peronie. Zaklęła i szarpnęła walizkę, gasząc ostrym spojrzeniem konduktora, który chciał jej pomóc.
— Nie trzeba! — syknęła niczym żmija i drobnymi kroczkami, zła jak stado szerszeni, ruszyła w kierunki drzwi.
Mary Jane Dominique, a właściwie Marysia Janina Domańska — strasznie wstydziła się tych wiejskich imion, dlatego kazała mówić do siebie z zagraniczną klasą i akcentem — wpadła z hukiem na teren dworca i roszczeniowym głosem zażyczyła sobie, by taksówka natychmiast zabrała ją z tego okropnego miejsca.
Wyłapała już wzrokiem kilka pajęczyn w pomieszczeniu bileterki i (a jakże!) odrapane i pomarszczone jak skóra słonia ściany.
Co ona, światowa kobieta, będzie tutaj robić? Po co ten cholerny Robercik ją tutaj zwabił?
Robercik! Aż wzdrygnęła się na to imię... Synuś swojego tatusia, obdartus w dziurawych dżinsach i kraciastej koszuli z wojskowym plecakiem. Ile ona będzie jeszcze musiała to znosić? Te jego fanaberie o łażeniu po dziwnych miejscach... Jak długo jeszcze musi udawać fascynację pieszymi wycieczkami po tych brudnych i pełnych robali lasach, aż wreszcie jego (rozczarowany synem) tatuś zauważy, że to on jest w centrum jej zainteresowań?
Karol. No, Karol to zupełnie inna bajka... Facet z klasą, mercedesem, biznesem na Żoliborzu i zawsze w pięknym i drogim garniturze. Pachnący Rzymem, Paryżem i Barceloną. Mający gdzieś palenie ogniska w górach i plumkanie na gitarze — jeśli nie ma z tego hajsu. To nawet i dobrze, że trzydzieści lat starszy. Wiecznie żył nie będzie, a ona szybko pragnie ze zwykłej sekretarki przeistoczyć się w kogoś znacznie bardziej znaczącego. A w przyszłości... No cóż, w przyszłości to już tylko grać pierwsze skrzypce i odwiedzać Karola w domu spokojnej starości.
Póki co musi odstawiać teatrzyk pod tytułem: "ach, Robercik, jaką ty masz cudowną fantazję z tymi turystycznymi pomysłami" i odgrywać sceny miłosne. Dopóki ten fajtłapa nie połapie się, jak bardzo jest nikim i jak bardzo ojciec nim gardzi.
— Dokąd to miła pani? — z zadumy wyrwał ją taksówkarz, niemal łapiąc za bagaż i ciągnąc do żółtego poloneza.
— Do Malachitu — odpowiedziała, machnąwszy mu przed nosem czerwonymi pazurkami, tak by od razu zorientował się, że ma do czynienia z orlicą, a nie z jakimś tam szarym gołąbkiem.
Malachit wybrała ona. Zrobiła uroczy dziubek i szepnęła Robercikowi do ucha, że tam będzie im przyjemnie. Właściwie było to jedyne miejsce, jakie zapamiętała z mapki Świeradowa-Zdroju, którą ten obdartus podsunął jej pod nos. Spodobały jej się zdjęcia tego hotelu, stwierdziła więc, że w żadnym innym budynku nie zaśnie.
Robert czekał tam już od dwóch dni. Za kasę tatusia, wiadomo. Mary Jane Dominique już wiedziała, że robi to ostatni raz. Stóg Izerski, Rozdroże Izerskie, Polana Izerska, później Szklarska Poręba i powrót pekaesem do Świeradowa. Jak pinezki przyczepiła te dziwne słowa do pamięci, by jeszcze kilka dni poudawać.
Zostali tu dłużej. Tatuś przysłał pieniądze, które odebrali na poczcie. Spodobał mu się Malachit i myśli teraz o biznesie w górach. Mary zrobiło się niedobrze, gdy usłyszała ten pomysł. Jak miałaby tutaj żyć wśród tych węży i komarów, gdzie już o ósmej rano nawet bułki nie można kupić, nie mówiąc już o luksusowych ubrankach? Jak miałaby zostawić Warszawę, o której marzyła już jako ośmioletnia dziewczynka, gdy matka prowadziła ją do drugiej klasy Szkoły Podstawowej w Pacanowie?
Wytrzymała do jedenastego lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku. Prawie trzy miesiące. Tego dnia wsiadła w pociąg i o godzinie siedemnastej ruszyła w podróż do domu. Nie wiedziała, że był to ostatni pociąg, jaki odjechał z tej stacji. Po tym dniu połączenia kolejowe zostały wstrzymane. Nie dbała o to. Takie błahostki mało ją obchodziły. Tak jak ludzie, którzy stłoczyli się w przedziale.
Dwadzieścia osiem lat później, w dwa tysiące dwudziestym czwartym roku Maria (już nie Janina i nie Mary) Koterbska, wdowa po mężu, trzydzieści lat starszym biznesmenie z Warszawy wjeżdża na peron świeradowskiego dworca pierwszym pociągiem na nowo otwartej linii Gryfów Śląski — Świeradów-Zdrój. I tak jak nie dbała o ostatni pociąg, tak nie dba o ten pierwszy. Jest teraz dojrzała, obrzydliwie bogata i wystarczająco ostra by kupić Malachit. Marzenie Karola, który zakochał się w tym hotelu, a później w tym mieście, gdy spędzali tu miesiąc miodowy. To było rok po tym jak pozbyła się Roberta.
Chłopak wybaczył jej i ojcu. Wiedział, że nie wygra z pieniędzmi, a Maryśkę zawsze interesował tylko szelest banknotów.
Maria zaakceptowała swoje imię i nawet uśmiecha się pod nosem na myśl do swoich młodzieńczych fantazji o światowej Mary Jane Dominique. Jako przyszła właścicielka hotelu nauczyła się je nawet soczyście i pikantnie wymawiać, marszcząc nos i wydłużając spółgłoskę"r". Maria, ale już nie Janina i nie Domańska, a Koterbska, wdowa po mężu Karolu. Zorganizuje tutaj koncert tego obdartusa Robercika i jego punkrockowych kolesi, z którymi pasierb tłucze się po Polsce od dwudziestu lat i drze gębę w mikrofon bez większych sukcesów. Niech podrze się i tutaj. W tym miasteczku, które już w niczym nie przypomina tego z lat dziewięćdziesiątych...
Tagi: · Świeradów-Zdrój
Linki: · Lord, Duch i Flins · Świąteczny okruch · stacjakultury.swieradowzdroj.pl/
© Góry Izerskie 2006-2023
http://www.goryizerskie.pl