Napisany: 2014-06-17
Wieczorne Walońskie włóczenie się po Szklarskiej Porębie śladami dawnych poszukiwaczy skarbów
Stowarzyszenie ZDOLNA DOLNA w sobotę 7 czerwca 2014 roku zorganizowało V przejście Szlakiem Walońskim im. Juliusza Naumowicza. Ze względu na wieczorową porę startu - wycieczkę nazwano Wieczorną Walońską Włóczęgą. Choć po prawdzie udziału w tym wydarzeniu w żadnym razie nie można nazwać włóczęgą. To świetnie zorganizowana impreza, przemyślana w każdym detalu. Nie było w niej miejsca na nic przypadkowego, co naraziłoby uczestników na jakąkolwiek niedogodność.
Rozpoczęcie przemarszu późnym popołudniem (godz. 17), gdy uwolniliśmy się od codziennych obowiązków, okazało się bardzo dobrym pomysłem.
Kiedy pierwsi uczestnicy dotarli na parking przy Lipie Sądowej, rosnącej od stuleci w Szklarskiej Porębie Dolnej, słońce nie operowało już mocno. Aczkolwiek wciąż było ciepło. Przybył pojazd z "muzykami", mającymi zwyczaj walić z całych sił w różnej wielkości bębny. Niektórzy nazywają ich wyczyny muzyką, inni mówią na to inaczej. Jeśli przykładają się do zadania - nawet miło posłuchać.
Zanim wyruszyliśmy na szlak, Kanclerz Sudeckiego Bractwa Walońskiego Przemysław Wiater udzielił głosu gospodarzowi miasta. Burmistrz Szklarskiej Poręby Grzegorz Sokoliński, stosownie do sytuacji powiedział, że idea walońska to bardzo dobry pomysł. A ze względu na jej integracyjny charakter - powinna być kontynuowana. Spotkań takich jak WWW2014 nie sposób przecenić. Najważniejsze by, bez względu na trud, przejść ten szlak razem.
Po takim zaproszeniu nie pozostało nic innego jak tylko ruszyć w trasę. Na początku pochodu pojechali bębniarze wyznaczając kierunek. Po dotarciu do drogi nr 3 Jelenia Góra ←→ Szklarska Poręba śmiałkowie zatrzymali pędzące samochody, byśmy mogli przekroczyć szosę. Niektórych zatrzymywał sam widok ludzi ubranych w długie karmazynowe szaty, z drewnianymi kosturami w ręku.
Bębniarze odjechali, a my w spokoju mogliśmy wsłuchać się w ptasi śpiew. Przekroczyliśmy mostek nad Kamienną w okolicach miejsca, w którym znajdowała się kiedyś witriolejnia - zakład wytwarzający kwas siarkowy z łupków pirytu - w XVIII wieku największy w całych Prusach.
Trasa wiodła wąską ścieżką prowadzącą wzdłuż Kamiennej. Grupa się rozciągnęła. Czas płynął szybciej niż lodowata woda w rzece, i nawet nie zauważyliśmy, kiedy dotarliśmy do wodospadu na Szklarce. Tutaj wiele osób skorzystało ze sposobności by coś przekąsić. Uznali, że nie ma się co spieszyć, lecz po dotarciu do Chaty Walońskiej będącej siedzibą Sudeckiego Bractwa Walońskiego, nasi ulubieńcy już czekali. Z daleka było słychać jak walą w bębny.
Mistrzyni Sudeckiego Bractwa Walońskiego - Anna Naumowicz przekazuje ZWIS WALOŃSKI POZYTYWNY kanclerzowi Bractwa - P. Wiaterowi (fot. K. Tęcza)
Wraz z nimi czekała Anna Naumowicz - Mistrzyni Sudeckiego Bractwa Walońskiego, która w imieniu nieżyjącego już Juliusza Naumowicza (pierwszego Wielkiego Mistrza) obdarowała Zwisem Walońskim Pozytywnym Kanclerza Sudeckiego Bractwa Walońskiego - Przemysława Wiatera. To zachęta do nieustawania w prowadzeniu dalszych działań na rzecz Bractwa. Kryształ górski z którego został wykonany zwis nie jest minerałem zwyczajnym. Poza znaczeniem magicznym, akurat ten okaz ma jeszcze pozytywną moc pochodzącą od Juliusza Naumowicza. Mistrz dawno temu, gdy znalazł ten piękny kryształ, zabrał go na Śnieżkę by poświęcić w kaplicy św. Wawrzyńca i ukrył w Chacie Walońskiej. Kontaktując się z zaświatów z Anną, zdradził jej kryjówkę kryształu i poprosił o jego przekazanie Kanclerzowi. Do zwisu została dodana także niewielkiej objętości, jednakże bardzo cenna, buteleczka zawierająca cykutę - leczniczy napój magiczny. Przemek skropił kryształ zawartością buteleczki i wzniósł do nieba, pozdrawiając patrzącego stamtąd Juliusza.
Aby każdy z uczestników odczuł magię miejsca, w którym się znajdowaliśmy, otrzymał w prezencie oszlifowany kamień wylosowany z worka. Na poczekaniu dowiedział się co dany minerał może przynieść dobrego, albo jaką krzywdę może wyrządzić. W takim przypadku trzeba było pozbyć się owego kamienia wymieniając go na inny.
Teraz, gdy nic już nie mogło nam zaszkodzić dzięki ochronie kryształów, ruszyliśmy w dalszą trasę. Prowadził Waldek, zwany Druidem Szalonym. Na początek do kręgu celtyckiego. Tu opowiedział historię poszukiwania bursztynów. Niektórzy nie wierzą, że można je znaleźć w naszych górach. Druid Szalony zdradził też znaczenie kilku ważnych znaków. Otóż gdy widzicie słup stojący pośrodku kręgu, który jest obły u góry, to znak, że nie się czego obawiać i można zostać. Jeśli słup zakończony jest ostro - należy odejść precz, bo inaczej może być niemiło. Zaś jeśli przy ostrym palu dostrzeżecie ślady krwi - lepiej oddalić się prędko. Zostając bardzo ryzykujecie.
Waldek podczas marszu do Muzeum Ziemi JUNA zerwał spory liść z rosnącej przy drodze byliny, znanej jako oman wielki. Podobno zastępowały niegdyś papier toaletowy. Są bowiem miękkie i pachnące. To kiedyś nie było papieru toaletowego!? ;-)
Nieco dalej na łące ponownie przystanęliśmy. Druid Szalony znów zerwał kilka roślinek. Pokazał przytulię czepną, z której zaczerpnięto pomysł na powszechne dziś rzepy. Ja spotkałem się także z innym jej zastosowaniem. Można z niej wykonać nalewkę przytuliową. Pół szklanki ziela zalewamy 400 ml spirytusu i macerujemy przez 2 tygodnie. Dla jasności - nalewki używa się wyłącznie do przemywania ran!
Kolejnym okazem była naparstnica. Wykorzystywana w medycynie przy leczeniu chorób serca. Musi być jednak użyta w odpowiednich dawkach. Zbyt duża bowiem - zabija. Wykorzystywały to dawniej kobiety, ciemiężone przez głowę rodziny. Żona i teściowa częstowały męża-zięcia odpowiednio dużą dawką "leku" i miały z głowy "gada".
Wreszcie dotarliśmy pod dom Wlastimila Hofmana - znakomitego malarza, który mieszkał i tworzył w Szklarskiej Porębie. Nie weszliśmy do środka, bo podeszliśmy od strony gęstego ogrodu. Rośnie w nim bowiem piękny buk - często malowany przez mistrza. Tu dowiedzieliśmy się dlaczego ptaki nie chcą zakładać gniazd na drzewach iglastych. Niestety - nie mogę przytoczyć słów naszego przewodnika. Ze względu na ich drastyczność. Mogę za to przekazać, że Wlastimil Hofman często przychodził w miejsce zwane Złotym Widokiem. Nie malował jednak wspaniałych widoków, tylko się nimi nastrajał.
Kiedy doszliśmy do Grobu Karkonosza. Tutaj Duch Gór nie mogąc dłużej znieść próśb i błagań kierowanych pod jego adresem, upozorował własną śmierć i ukrył się pod ziemią. W skalnym bloku jest tajemnicza szczelina. Ponoć Duch Gór podsłuchuje przez nią czy nie wyrażamy się o nim niepochlebnie. Biada więc temu, kto z niego drwi.
Ale najgorsze przytrafia się ludziom owładniętym chciwością. Przekonała się o tym kobieta przybyła w pobliże kamienia zwanego "Głową cukru". To zatyczka skarbca otwierającego się tylko raz w roku, podczas najkrótszej nocy. Kiedy kobieta właśnie w taką noc ujrzała kosztowności, weszła do środka. Niosła na rękach niemowlę. Odłożyła je na bok by chciwie pakować do chusty skarby. Całkowicie się w tym zapomniała. W ostatniej chwili spostrzegła, że pierwszy promień brzasku zamyka wejście kamieniem. Umknąwszy dopiero na zewnątrz z rozpaczą stwierdziła brak dziecka. Niestety, było za późno. Zrozpaczona przychodziła pod kamień każdej nocy. Wyniesione skarby nie przyniosły jej szczęścia. Cierpiała przez cały rok. Kiedy wejście ponownie się otworzyło, szybko wbiegła i zabrała swe dziecko, które jakimś cudem przeżyło. Nie chciała już więcej skarbów. Zrozumiała bowiem, że największy ma przy sobie.
Nie zrażone opowieścią dzieci próbowały odkorkować ukryte przejście. Zapadał zmierzch - pojawiła się więc szansa, że wejście się otworzy. Zdołały jedynie poruszyć wielki kamień, który nie bez przyczyny zwie się Chybotkiem. By nie kusić losu ruszyliśmy żwawo w kierunku Domu Wczasowego JAŚ, gdzie miała się zakończyć włóczęga.
Na miejscu poczęstowano wszystkich zwyczajową kromką chleba ze smalcem i ogórkiem oraz kiełbaską, którą można było upiec przy wielkim ognisku.
W części kulturalnej wystąpił zespół Grzegorza Żaka. Na dobry początek Chszonszcze zaśpiewały drastyczną piosenkę o tych co wysypują śmieci do lasu. Następna była bardzo życiowa: jej bohater, Euzebiusz Wrona, zadaje odwieczne pytanie po co ci żona? Kolejne piosenki były nie mniej ciekawe. Na bis usłyszeliśmy tekst o chłopaku, którego nie przyjęto do chóru kościelnego bo miał za niski głos. Wykonanie Grzegorza zasugerowało nam, czy aby nie śpiewa o sobie? Znalazły się odważne dziewczyny, które zaprezentowały piosenkę bez akompaniamentu muzycznego. Wyszło całkiem dobrze.
Gwoździem programu było przedstawienie słowno-muzyczne o Duchu Gór. Trzeba przyznać, że jego pojawienie się w chmurze dymu zrobiło duże wrażenie. Władca krainy zarządził trzy próby. Dwie pierwsze przebiegły bez problemów. Jednak do trzeciej, polegającej na sięgnięciu do worka ze żmijami trudniej było znaleźć śmiałka. Odważnej niewieście, która podjęła wyzwanie, nie zezwolono na tak duże ryzyko. W końcu znaleziono "ochotnika" płci męskiej. Nie miał zbyt pewnej miny.
Po odwiedzinach Ducha Gór wypuszczono podgrzewane ciepłym powietrzem lampiony. Początkowo szło niezgrabnie, później coraz lepiej, aż w końcu na niebie pojawiło się wiele świecących światełek porywanych przez wiatr i unoszonych w kierunku Piechowic. Było już dobrze po północy, więc pozostali tylko najwytrwalsi. Jak zwykle w takich razach - bawiliśmy się wyśmienicie. Ognisko grzało mocno, więc można było szaleć do białego rana...
© Góry Izerskie 2006-2023
http://www.goryizerskie.pl