Napisany: 2012-02-09
Kochane, urokliwe i łatwo dostępne Góry Izerskie bywają okrutne. O tym jak bardzo przekonali się niemal 300 lat temu bliscy narzeczonych, których opodal Wieczornego Zamku ZABIŁ mróz
Wiek XVII i XVIII na Śląsku to okres kontrreformacji i wojen religijnych. Największe żniwo zebrała wojna trzydziestoletnia (1618-1648). Po jej zakończeniu miłościwie panujący tutaj Habsburgowie siłą zmuszali wyznawców wiary ewangelicko-augsburskiej do zmiany wyznania na katolicyzm.
Pozbawieni świątyń protestanci, modlili się w domach. Aby przyjąć sakramenty - chrztu czy ślubu - przemierzali długie kilometry do kościołów granicznych - protestanckich kościołów znajdujących się tuż przy granicy, na obszarze saskich Górnych Łużyc.
Taki kościół graniczny znajdował się w miasteczku Meffersdorf (dziś Pobiedna). Wędrowali doń m. in. ewangelicy ze Szklarskiej Poręby, drogą przez Góry Izerskie. Wiele lat później niemiecka pisarka szlak nazwała "Ślubną Drogą". W jej pobliżu leży Narzeczeński Kamień - symbol tragicznej miłości.
Ok. 1720 r. cesarz łaskawie wyraził zgodę, aby protestanci reaktywowali swe szkoły. Do Szklarskiej Poręby sprowadził się z któregoś miasta w Brandenburgii nauczyciel. Wraz z rodziną zasiedlił zrujnowaną, wiele lat nieużywaną, szkołę. Budynek był duży - oprócz przestronnej izby szkolnej mieścił kuchnię, jadalnię i kilka pokojów sypialnych.
Praca w górskich ostępach była bardzo opłacalna. Dla człowieka mającego na utrzymaniu prawie dorosłą córkę i dwóch małych synów, to była korzystna oferta. Mimo, że musiał zamieszkać w srogim górskim klimacie, gdzie życie płynie dużo wolniej i jest znacznie trudniejsze niż w mieście.
Żona nauczyciela zmarła w połogu 5 lat wcześniej. Córka więc matkowała swoim braciom. A wraz z tą rodziną przybył do Schreiberhau młody człowiek. Jego zadaniem była pomoc w warsztacie pedagoga, w czasie wakacji dorabiającego wytwarzaniem instrumentów muzycznych.
Pierwszy rok do łatwych nie należał. Wszelką gotówkę jaką przywieźli ze sobą i zarobili na miejscu, inwestowali w remont szkolnej ruiny. Nie przygotowali się więc należycie na nadejście zimy. Nauczyciel nie przejął się przestrogami sąsiadów - liczył bowiem na zimowy zarobek w szkole. Wówczas dzieci nie pracują w polu, mogą pobierać naukę.
Zima przyszła wcześnie i nie rozpieszczała mieszkańców. Temperatura spadła tak nisko, że w sieni zamarzała woda w wiadrach. Choć w izbie szkolnej duży piec buchał żarem. Utworzyły się głębokie zaspy. Po Nowym Roku nikt, kto nie musiał, nie opuszczał domostw. Dzieci w szkole się nie pojawiły. Rodzinie nauczyciela kończyła się bożonarodzeniowa strawa, a na domiar złego, najmłodsze z dzieci zaczęło chorować. Głód zaglądał w oczy. Czasem ktoś z mieszkańców przyniósł coś do jedzenia, ale niewiele, bo przecież do wiosny daleko...
Prawdopodobnie nauczycielska rodzina wymarłaby z głodu, gdyby nie nagła odwilż, która przyszła z początkiem lutego. Wraz z nią pojawili się też uczniowie. Rodzina została uratowana. Trudna to była lekcja pokory dla nauczyciela. Lecz jakże ważna! W ciężkich chwilach każdy musi liczyć na siebie. O ile wiosną i jesienią krajcary sypały się do szkolnej szkatuły, o tyle zimą nie było lekko. Córka nauczyciela zrozumiała, czemu przez cale lato kobiety zbierały w lesie grzyby i jagody, uzupełniając spiżarnię jadłem wszelkiego rodzaju. Choć huta szkła dawała zarobić, to podczas ciężkiej zimy pieniędzmi się nikt nie najadał.
Zimowa wędrówka przez Góry Izerskie jest przyjemna tylko z odpowiednim sprzętem i przygotowaniem (fot. Patrycja Ościak)
Ciężkie warunki, wspólne troski i mieszkanie pod jednym dachem sprawiły, że między córką nauczyciela i młodym pomocnikiem wykiełkowała prawdziwa miłość. Nie spodobało się to ojcu dziewczyny. Inną partię na zięcia miał już na oku. Nawet był z jego rodzicami po słowie. Dowiedziawszy się o uczuciu jakim młodzi się obdarzyli, wypędził młodzieńca z domu nazywając go bałamutem. Po czasie, szczęśliwie dla zakochanych, ojciec zmienił zdanie i pogodził się ze ślubnym zamiarem córki. Młodzi rozpoczęli przygotowania do wędrówki po sakrament - do kościoła, po drugiej stronie gór. Trudnej i niebezpiecznej, bowiem miała się odbyć w grudniu. Narzeczeni nie wychowali się w górach. Nie wiedzieli, co ich czeka po drodze.
Z Białej Doliny do Pobiednej wyruszyli tylko we dwoje. Skoro świt 21 grudnia 1721 r. Po zaślubinach mieli przenocować u pastora i następnego dnia ruszyć w drogę powrotną, gdzie dla nowożeńców przygotowywano przyjęcie weselne.
Następnego dnia, kiedy minęła godzina trzynasta, a młodej pary jeszcze nie było (droga przez góry nie powinna zająć im więcej czasu niż do południa), ojciec panny młodej zaczął się martwić. Minęły kolejne godziny i zaczynało zmierzchać. Poprosił więc mężczyzn aby z pochodniami, wspólnie wyszli młodym naprzeciw. Kiedy dotarli do dzisiejszego Rozdroża pod Zwaliskiem wiedzieli, że musiało stać się coś złego. Rozpoczęli poszukiwania. Ktoś dotarł do skałki poniżej Rozdroża, przypominającej zadaszony ganek. Odnalazł tam młodą parę - uśmiechniętych, przytulonych do siebie i... zamarzniętych. Nigdy nie dotarli do kościoła. W drodze zaskoczyła ich zmiana pogody - jak to w Górach Izerskich. Zaczął padać śnieg z deszczem, potem śnieg, a para narzeczonych zdezorientowana zeszła ze szlaku. Zmęczeni i przemoczeni schronili się pod kamieniem, gdzie usnęli na wieki.
Skała, która ich schroniła, choć nie ochroniła, nosi dziś nazwę Narzeczeńskiego Kamienia, a szlak w pobliżu nazywa się Ślubną Drogą - tamtędy wszak podążano do ślubów.
Skromny drogowskaz do Narzeczeńskiego Kamienia przy zielonym szlaku z Rozdroża Izerskiego do Rozdroża Pod Zwaliskiem
Historię tę w połowie minionego wieku zamieściła w powieści o "Ślubnej Drodze", Margarette Passon-Darge rodem ze Szklarskiej Poręby.
Dokładnie 290 lat po tragicznej wędrówce narzeczeństwa, 21 grudnia 2011 roku, odbyliśmy w skromnym gronie 5 osób, marsz do miejsca śmierci niedoszłych małżonków. Towarzyszyła mi czwórka Niemców z pobliskiego Görlitz. Wystartowaliśmy z Rozdroża Izerskiego około 10 rano i zielonym szlakiem poszliśmy w stronę Rozdroża pod Zwaliskiem. Tuż przed dotarciem na grzbiet, zgodnie z informacją na laminowanej kartce wiszącej na świerku, zeszliśmy ze szlaku i znaleźliśmy skałkę. Na miejscu wspomnieliśmy ludzi, którzy rozstali się z życiem w Górach Izerskich: Niemkę, chcącą odwiedzić wczesną wiosną Gross-Iser - zabłądziła i dopiero po dwóch miesiącach turyści odnaleźli jej ciało na zboczu Smreka; leśniczego, co spłonął we własnym aucie na Drodze Tartacznej; Paula Hirta zastrzelonego przez radzieckich żołnierzy opodal Chatki Górzystów i wiele innych osób...
Po chwili zadumy ruszyliśmy dalej. Na Rozdrożu pod Zwaliskiem weszliśmy na czerwony szlak i ruszyliśmy w kierunku Szklarskiej Poręby. Dotarliśmy na Wysoki Kamień, gdzie Pan Paweł Gołba uprzedzony, że może mieć gości, otworzył nam schronisko i ugościł "czym chata bogata". Umówiliśmy się z gospodarzem schroniska na Wysokim Kamieniu, że za rok spotkamy się o tym samym czasie. Aby praca nie stała się wymówką - wyruszymy w sobotę 22 grudnia 2012 r. Pójdziemy na rakietach śnieżnych, by znów wspomnieć niedoszłe małżeństwo i inne ofiary izerskiej zimy. Bo choć Góry Izerskie nie są wysokie jak Tatry i rozległe jak Bieszczady - to groźne bywają okrutnie, a ich śmiertelne żniwo wcale nie jest małe.
Już dziś zachęcam przewodników, by wsparli mnie swoją wiedzą i doświadczeniem podczas planowanej wyprawy. W tym dniu ponownie będę przewodnikiem-wolontariuszem. Nie pobiorę od uczestników opłat, a za wskazówki jak chodzić w rakietach śnieżnych i opowieści o okolicy wystarczy mi dobre słowo.
Tagi: · legendy · wycieczki z przewodnikiem · wędrówki
Linki: · Wieczorny Zamek · Unięcice - ruiny kościoła ewangelickiego · Artystyczna Galeria Izerska · www.izerska.pl/Patrycja_Osciak___przewodnik_gorski__instruktor_art,139.html · www.izer.pl
© Góry Izerskie 2006-2023
http://www.goryizerskie.pl