ciasteczkaWażne: Pozostawiamy ciasteczka. Przeglądając nasz serwis AKCEPTUJESZ naszą politykę prywatnościOK, schowaj.

 

Magazyn Kulturalno-Krajoznawczy GÓRY IZERSKIE

GÓRY IZERSKIE na wyciągnięcie ręki
 

• start  » Było  » Bozkovské jeskynĕ i wieża na Javorniku

Napisany: 2012-10-16

Bozkovské jeskynĕ i wieża na Javorniku

Autokarowa wycieczka XLII Rajdu na Raty odbyła się 29 września 2012 roku. W cyklu "Śladem wież widokowych" tym razem zobaczyliśmy wieżę "U borovice"

Przed wejściem do Bozkovskich jaskiń (fot. K. Tęcza)

Dotarcie do jednej wieży byłoby zbyt małym wyzwaniem dla wytrawnych turystów. Zwłaszcza że dołączyli do nas licznie przewodnicy sudeccy traktując naszą wyprawę jako imprezę szkoleniową. Wyruszyliśmy zatem z samego ranka, gdy tylko słoneczko wychyliło się z za chmur. W miarę gdy autokar pokonywał kolejne kilometry robiło się cieplej. Pięliśmy się coraz wyżej. Po przekroczeniu granicy i minięciu Harrachova wjechaliśmy na wąskie górskie trakty i mijanie z autami osobowymi odbywało się "na centymetry". Widoki? Wspaniałe! Chyba nikt nie tracił czasu na drzemkę. Oczy także otwierały się szeroko patrząc na stromizny, nad którymi przejeżdżaliśmy.

Dotarliśmy do Bozkova. Autokar pozostawiwszy na dużym parkingu, ruszyliśmy w stronę jaskiń. Nikt nie pozostaje w tyle - droga prowadzi ostro w dół. Pierwsze wejście umówione mamy na godz. 1020. Do jaskiń wpuszczane są grupy tylko 17-osobowe, a nas jest pięćdziesiątka. Trochę więc potrwa nim cała wycieczka zobaczy podziemne cuda.

Bozkovské jaskinie dolomitowe mają ponad 1000 metrów długości i są największym systemem jaskiniowym w północno-wschodnich Czechach. Dla turystów udostępniona jest tylko 1/3. Odkryte zupełnie przypadkowo w 1947 roku, przez lata stopniowo eksplorowane, zostały udostępnione dla turystów w 1968 roku. Wielu powraca tu zauroczonych miejscem. Wybierając się na zwiedzanie, nawet latem, należy zabrać ze sobą ciepłą odzież - temperatura wewnątrz jaskiń oscyluje koło 7°C. Zwiedzanie trwa 45 minut, za którą to przyjemność zapłacimy jedyne 100 KČ.

Stalagmity w jaskini (fot. K. Tęcza)

Wkrótce nadeszła przewodniczka. Wyposażona w magnetofon odtwarza nagranie w języku polskim. Pamiętam, że gdy byłem tu ostatnio przewodnik nie korzystał z takich udogodnień. Widocznie zabrakło im obsługi ze znajomością naszej mowy. Wchodzimy do miejsca nazwanego Kaplica. Ponieważ została odkryta jako oddzielna część systemu jaskiniowego, przebito z niej chodnik łączący ją z następną kolejną salą. Nazwy poszczególnych sal jaskiniowych nie są wcale wymyślne i można wytłumaczyć ich pochodzenie w bardzo prosty sposób. Na przykład Jaskinia Północy, odkryta w 1958 roku, została zdobyta wejściem... od północy. Kolejna sala, nazwana Za Progiem, jest zbliżona najbliżej powierzchni. Jej strop ma w niektórych miejscach zaledwie 3. metry. Dochodzimy do Skrzyżowania. To miejsce, do którego będziemy powracać jeszcze kilka razy, zataczając koła po poszczególnych częściach jaskini. Najpierw udajemy się chodnikiem Równoległym, później Pirackim i docieramy do Jaskiniowego Piekła, ukrytego 22 metry pod powierzchnią ziemi. Dochodząc do Jeziora Rozbójników widzimy wreszcie prawdziwe stalaktyty (nacieki na stropie), stalagmity (nacieki narastające od dołu), oraz stalagnaty czyli obie wspomniane formy, zrośnięte w kolumny. W jaskini wszędzie widać przedostającą się wodę. Dlatego droga, którą się przemieszczamy przykryta była dawniej grubą warstwą mułu. Aby oszczędzić zwiedzającym takiego dyskomfortu usunięto wylano betonowy chodnik. Zachowano jednak nazwę - Błotnisty. Bardziej romantycznie nazwano widoczne nacieki - Jaś i Małgosia. Stąd przeszliśmy do 50-metrowego tunelu łączącego jaskinie. Za sobą pozostawiliśmy Starą Jaskinię, spośród wielkiej ilości widocznych tu nacieków krystalicznych uwagę zwraca pruski hełm, przy którym leży zasłonka oderwana od stropu. Zdążyła ona już przyrosnąć do podłoża. W jaskini Niespodzianka - kolejny ciekawy stalaktyt. Ponieważ przechylił się znacznie od pionu, kapiąca z góry woda utworzyła na nim nowy, tym razem prosty. Wyglądają jak palce u dłoni. Kolejny naciek przypomina białą prześwitującą myszkę. Chodnik Listopadowy, (domyślcie się skąd nazwa) ukazuje nacieki w formie wodospadu oraz wyschniętego pod nim jeziorka. Docieramy nim do pięknej formy nazwanej Uszy Słonia. Faktycznie podobnie delikatne. Tuż obok możemy zobaczyć różnicę pomiędzy "żywymi" a "martwymi" naciekami. Kiedy naciek starci dopływ wody staje się matowy, a po pewnym czasie ulega erozji.

Wreszcie docieramy do największego pomieszczenia nazwanego Katedra Jeziorna. Aby udostępnić to miejsce dla zwiedzających sztucznie obniżono poziom zalegającej tu wody o całe 5 metrów. Mimo to jeziorko o długości 24 metry i szerokości 14 metrów wygląda przepięknie. Woda w nim ma kolor niebieskozielony i momentami, gdybyśmy nie wiedzieli, nie wpadłoby nam do głowy, że stoimy nad taflą wody. Stanęliśmy nieco zaczarowani, wpatrując się w krystalicznie czystą wodę. Prowadząca wycieczkę pani sprowadziła nas pod ziemię, gasząc światło, do wyjścia.

Kościół w Bozkowie (fot. K. Tęcza)

Gdy wyszliśmy na powierzchnię słonko nieźle już przygrzewało. W drogę powrotną wybraliśmy się z tą różnicą, że zamiast na parking dotarliśmy do Kościoła Pielgrzymkowego Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny od ponad 100 lat Królowej Gór. Dzisiejsze sanktuarium jest oczywiście jednym z licznych obiektów jakie powstały tu na przestrzeni wieków. Najważniejszy kult otacza Matkę Bożą. Wszystko zaczęło się od snu chorej żony pewnego górnika. Rano przepowiedziała, że wyzdrowieje, gdy mąż znajdzie w kopalni figurkę Matki Bożej. Górnik kochał swą żonę, więc uznał te słowa za ostatni dla niej ratunek. Wziął się do kopania i w końcu odnalazł upragnioną figurkę. Żona ozdrowiała.
A nie był to jedyny cud jaki wówczas się wydarzył. Postanowiono wznieść świątynię, w której umieszczono świętą figurę. Kiedy Husyci spalili kościół – rzeźba Matki Bożej przepadła. Stał się kolejny cud. Pewnej nocy zgromadzony w sąsiedniej miejscowości materiał na budowę kościoła zniknął, a po poszukiwaniach okazało się, jakimś sposobem przemieścił się do Bozkova. Mało tego - był to lipiec, a spadł śnieg. Utrzymując się przez cały dzień wyraźnie wskazywał miejsce usytuowania poprzedniej świątyni. Mieszkańcy zaczęli kopać w bezśnieżnym miejscu i odnaleziono ukrytą tam figurkę.

Serię cudów dopełnił kolejny. Szalejąca w okolicy zaraza uśmierciła 1/3 ludności. W samym Bozkovie nikt nie ucierpiał. Nie było żadnego racjonalnego wytłumaczenia tego faktu. W podziękowaniu Matce Bożej, której ochronie przypisano ten cud, wzniesiono nową świątynię. Stała się największym na świecie słupem morowym. Cudów nie było końca...

Cudowna figura Matki Bożej w ołtarzu (fot. K. Tęcza)

Pewnej nocy ludzie ujrzeli wychodzące z okien kościelnych złote promienie świetlne. Gdy weszli do kościoła zobaczyli, iż wydobywają się wydobywają z figurki Matki Bożej. Zebrano wówczas stosowne fundusze i dorobiono figurze złote promienie wokół. Dzisiaj tak właśnie ją widzimy - w promiennym blasku. Dziś zarówno korona jak i szaty, w które ubrana była figurka znajdują się w muzeum na pierwszym piętrze Oratorium. Sama figurka zaś pozostała ubrana w nowe szaty i przyozdobiona nową koroną. Trzeba było ją uratować przed kornikami. A ponieważ figura umieszczona jest wysoko w ołtarzu głównym, wykonano mniejszą replikę, ustawioną na balustradzie przed ołtarzem, by pielgrzymi mogli ją ucałować, a przed kościołem można było odprawiać nabożeństwa. W ołtarzu umieszczono płaskorzeźbę przedstawiającą scenę poszukiwania cudownej figurki przez wspomnianego górnika.

Oglądaną dziś świątynię wzniesiono w latach 1690-93 z inicjatywy Marii Polikseny hrabianki Des Fours. Kamień węgielny wmurowano 23 września 1690 roku, w dniu imienin fundatorki. Opiekujący się od 1996 roku kościołem ksiądz Jan przypomniał nam pewne zdarzenie jakie miało miejsce w Alpach. Otóż 19 września 1846 roku objawiła się tam Matka Boska ukazując się dwojgu dzieci, 15-letniej Melanii i 11-letniemu Maksyminowi. Wzywała wtedy do nawrócenia i pokuty. Przede wszystkim chciała, by ponownie czcić dzień święty jakim jest niedziela. Ale także, aby nie używać słów wulgarnych wyrażając się o sprawach wiary czy świętych. Na miejscu objawienia wytrysło źródło, a później wierni ustawili stacje drogi krzyżowej oraz figurę świętej. Matka Boża, którą wtedy zobaczyły dzieci miała na szyi zawieszony krzyż z Jezusem Chrystusem oraz narzędziami męki: młotkiem i obcęgami. Dlatego wieża kościoła w Bozkovie ma umieszczone takie same narzędzia na szczycie. Kościołem zajmują się bowiem księża Saletyni, a to właśnie oni po alpejskim objawieniu założyli Zgromadzenie Misjonarzy Matki Bożej z La Salette.

Ksiądz Jan - gospodarz bozkovskiego kościoła (fot. K. Tecza)

Ksiądz Jan oprowadził nas po kościele zwracając przy tym uwagę na sam ołtarz z cudowną figurą i rzeźbami świętych (m. in. św. Józefa i św. Annę) oraz beczkowy strop bogato zdobiony kolorowymi malowidłami, przedstawiającymi sceny z inwokacji Litanii luterańskiej. Oryginalny strop kasetonowy zachował się jedynie w Oratorium. W prezbiterium umieszczono scenę przedstawiającą nawiedzenie Panny Marii. W ołtarzu pod figurką Marii widać herb rodziny fundatorki. Niestety został on uszkodzony i obecnie orzeł nie jedzie już w karecie, której części, po rozmontowaniu, umieszczono obok.
Ksiądz zaprosił nas do zwiedzenia muzeum, w którym zgromadzono wiele szat liturgicznych. Także tę z wizerunkiem cudownej figurki. Są tam też pierwsze szaty używane do roku 1939, zdjęte z figury podczas renowacji i korona. Ale także różne precjoza kościelne czy dokumenty związane z kościołem i parafianami. Ciekawym jest kancjonał, czyli stary śpiewnik bozkovski.

Po wejściu na kościelną więżę (115 schodów do góry i 1 w dół) mogliśmy podziwiać piękną panoramę. Nie spodziewaliśmy się, że będzie tak rozległa. Wieża kościelna to oczywiście miejsce zawieszenia dzwonów. Były one, tak jak w większości kościołów, rekwirowane i przetapiane. Jednak dwa z pośród trzech aktualnie wiszących, zachowały się od chwili zawieszenia. Pierwszy, najmniejszy, zwany umieraczkiem, poświęcony św. Wacławowi, zawieszono w roku 1848. Służy do oznajmiania śmierci parafianina.

Madonna na dzwonie (fot. K. Tecza)

Natomiast trzeci w kolejności, jednak pierwszy w ogóle, wykonany został w roku 1555 przez mistrza Wacława Konwarza z Hradca Kralovego. Umieszczono na nim płaskorzeźbę Madonny, co uważane jest za wiarę "pod dwiema postaciami". Wiarę w Marię w czasie, gdy została wszędzie odrzucona przez protestantów. Wszak to oni wówczas tu dominowali. Chcąc sfotografować Madonnę poprosiłem księdza o zgodę na przejście na drugą stronę wieży. Ten tylko spojrzał na mnie i czyniąc w moim kierunku znak krzyża powiedział: Proszę tylko uważać. Przeszedłem zatem po belkach stropowych i wspiąłem się na wysokość około trzech metrów na słup, na którym zawieszono dzwon. Tam trzymając się jedną ręką słupa drugą próbowałem zrobić zdjęcie. Ponieważ płaskorzeźba znajduje się blisko zamocowania dzwonu miałem problem ze zrobieniu dobrego ujęcia. Dopiero po wykonaniu kilkunastu zdjęć udało mi się uchwycić Madonnę w pełnej krasie. Dobrze, że moich wyczynów nie widział nikt z grupy, bo jeszcze mógłby zechcieć mnie naśladować...

Wychodząc z kościoła dostrzegliśmy wygrawerowane na szybach w drzwiach postaci. Okazało się, że są to wizerunki służących tu ministrantów. Teraz ruszyliśmy w stronę cudownego źródła czyli studánki "U Matičky". Wybudowano tu niewielką kaplicę. Wypływająca stąd woda ma właściwości uzdrawiania, co już wielokrotnie zostało udowodnione. Jest to bowiem woda życia. Aby nie było problemu ze skosztowaniem pozostawiono tu kilka kubków. Wszyscy chętnie skorzystali z tego i napili się smacznej wody. Niektórzy zachęceni jej smakiem zajrzeli do pobliskiej gospody mając nadzieję, że podawane tam piwo będzie równie smaczne.

Wieża widokowa U BOROVICE (fot. K. Tęcza)

Po powrocie do autobusu wyruszyliśmy w stronę wieży widokowej "U borovice" czyli "Pod sosną". Znajduje się w pobliżu miasteczka Vysoké nad Jizerou. Zanim jednak tam dotarliśmy przeżyliśmy spore emocje. Jechaliśmy, jak już wspomniałem, wąską i bardzo kręta drogą. Nagle kierowca ostro zahamował. Okazało się, że z góry pędził drugi autobus. Niestety oba nie miały żadnej szansy się wyminąć. Kierowcy wykorzystali zakręt i po kilkukrotnych manewrach cofania i podjeżdżania udało nam się w końcu ruszyć dalej. Szoferzy spisali się na medal. Zaraz ujrzeliśmy wieżę, do której zmierzaliśmy. Zbudował ją w 2009 roku prywatny przedsiębiorca František Hubař. Część murowana ma wysokość 13 metrów, a na górze zamontowano jeszcze drewnianą nadbudówkę z tarasem widokowym, z którego roztacza się widok na zarówno Góry Izerskie jak i Karkonosze. Widać także Góry Orlickie i wzniesienia Czeskiego Raju. W sumie całkowita wysokość wieży to 18 metrów. Na górę prowadzi 70 drewnianych schodów, a gdy dotrzemy możemy odpocząć na krzesełkach. Obok wieży postawiono niewielki budynek z kasą i WC oraz sprzedażą pamiątek. Wstęp kosztuje tylko 20 koron.

Pozostawiając wpis w księdze pamiątkowej ruszyliśmy do ostatniego celu wycieczki czyli na górę Javornik. Oczywiście skorzystaliśmy z jeżdżącej tu "kanapy" czyli nowoczesnego wyciągu narciarskiego. Nie wkładając zatem żadnego wysiłku w dotarcie na wierzchołek rozkoszowaliśmy się pięknym widokiem, np. odwiedzonej niedawno wieży na Ještĕdzie. Po krótkim podejściu ujrzeliśmy wielką beczkę. Znajduje się w niej restauracja. Z nadzieją na pyszny obiad składamy zamówienie, typowe czeskie jedzenie: wołowinkę ze śmietaną i knedliki. Po dłuższej chwili kelnerka przyniosła talerz, a tam... jak w znanym dowcipie: - Jak pan znalazł kotlet – pyta kelner. - Pod ziemniaczkiem – odpowiada gość. Tak też było i tutaj. Z tą tylko różnicą, że mięsko było ukryte pod kleksem śmietany. Na szczęście okazało się, że nie wielkość jest najważniejsza. Wszystko było pyszne. Do tego ciemne piwko i wystarczy do zadowolenia.

Na Javorniku pod nową Wielką Beczką (fot. K. Tęcza)

Budynek w kształcie beczki, choć z zewnątrz prezentuje się całkiem nieźle, niestety w środku poprzedzielany betonowymi stropami nie wprawia w zachwyt. Nie ma wiele wspólnego z pierwszą, prawdziwą beczką, zakupiona podczas Wystawy Jubileuszowej w Wiedniu w 1898 roku. Tamta spłonęła w 1974 roku, a odbudowana z żelbetu poszytego drewnem, już tylko udaje pierwowzór.

Zjeżdżając na dół mamy chęć przejechać się jeszcze torem saneczkowym 1100-metrowej długości. Niestety - musimy wracać do domu. Część uczestników wycieczki o 2000 ma ostatni autobus do Zgorzelca. Mimo to w bardzo dobrych humorach jedziemy w stronę Jakuszyc obserwując jak zachodzące słonko odbija się czerwonym blaskiem w oknach domów. Powoli w autobusie zaczyna robić się coraz gwarniej. Wkrótce słychać pierwsze nieśmiałe próby śpiewu. Atmosfera staje się coraz weselsza. Gdy docieramy do Cieplic jest jasne, że przesiadkowicze nie zdążą na połączenie. Od czego mamy wspaniałego kierowcę?! Zadzwonił do dyspozytora na dworcu i poprosił, by autobus zaczekał kilka minut. Dzięki temu turyści ze Zgorzelca nie musieli martwić się jak wrócić do domu a my, miejscowi, i tak zostaliśmy podrzuceni w umówione miejsce.

Krzysztof Tęcza

© Góry Izerskie 2006-2023

http://www.goryizerskie.pl

kontakt redakcja facebook prywatność spis treści archiwum partnerzy też warto

 

 

 

Polecane: montaż haków holowniczych safari Kenia drukarki do kodĂłw kreskowych sprzątanie Wrocław