Napisany: 2012-11-12
Relacja z Dolnośląskiego Zlotu Przodowników Turystyki Pieszej we Wleniu - 26-28 października 2012 r.
48. Dolnośląskiego Zlotu Przodowników Turystyki Pieszej - pamiątkowe zdjęcie przez Pałacem Książęcym we Wleniu (fot. K. Tęcza)
Organizatorem 48. Zlotu był Oddział PTTK "Ziemi Lwóweckiej" we Lwówku Śląskim. Mimo, iż połączenia komunikacyjne nie zachęcały potencjalnych uczestników do przybycia, na imprezę zgłosiło się dużo więcej osób niż planowano. Spowodowało to nieco kłopotów ale działacze z Lwówka postanowili przyjąć wszystkich chętnych. Zwłaszcza, że wiele osób przybyło z odległych zakątków kraju. Na bazę zlotową wybrano Pałac Książęcy we Wleniu. Właściciel szybko wykorzystał potencjał obiektu do podjęcia grupy ponad sześćdziesięciu osób.
Nie było zatem przeszkód, by zlot odbywał się zgodnie z planem. Głównym celem było pokazanie piękna niedocenianego zakątka południowo-zachodniej Polski. Trasy zaplanowano tak, aby odwiedzić nie tylko te najważniejsze i najbardziej znane atrakcje ale także te rzadziej odwiedzane, lecz równie interesujące, czasami nawet zaskakujące dla turystów. Bowiem wśród mieszkańców Pogórza Izerskiego i Kaczawskiego jest wielu ludzi pozytywnie zakręconych, którzy w realizowaniu swoich pasji stworzyli nowe, niespotykane do tej pory atrakcje turystyczne.
W piątek popołudniu, podczas tzw. wycieczki przedzlotowej, wyruszono na Pogórze Kaczawskie i zdobyto najwyższą górę okolicy - Ostrzycę Proboszczowicką. To wygasły wiele milionów lat temu wulkan. Wejście na wierzchołek nie było wcale takie łatwe. Mimo, iż Ostrzyca mierzy zaledwie 501 m n.p.m. to pokonanie ponad 400 schodów wymaga włożenia weń znacznego wysiłku. Widoki w rekompensują wszelkie trudy. Po drodze można zobaczyć wiele gatunków bardzo rzadkich roślin. Wędrówka to także okazja, by poczuć na własnej skórze dreszczyk emocji. W latach powojennych grasowała tutaj banda Czarnego Janka. Ówczesnym stróżom prawa zajęło kilka lat zanim uporali się z rabusiami.
W pobliskiej wsi wsi, Bystrzycy zobaczyliśmy kościół p.w. Matki Boskiej z Lourdes, a obok dworu rodziny von Braun 800-letni cis, posadzony przez mieszkańców. Chcieli w ten sposób oddać cześć fundatorce kościoła, księżnej Jadwidze. Najbardziej znaną osobą pochodzącą z Bystrzycy był Werner von Braun - współtwórca pocisków balistycznych V-2, po wojnie uczestnik amerykańskiego programu kosmicznego, późniejszy dyrektor NASA.
Podczas wieczornego spotkania z właścicielem, Sławomirem Osieckim, w nastrojowej atmosferze przy świecach, poznaliśmy historię goszczącego nas pałacu. Jego losy po 1945 r., niemal doprowadziły do zagłady pięknego zabytku. Na szczęście znaleźli się ludzie, którzy postanowili go uratować. Pierwszą z tych osób był dyrektor Zakładu Transportowego Poczty Polskiej. Startując w przetargu na rozbiórkę zagrażającego zawaleniem budynku zdecydował się go odkupić i wyremontować z przeznaczeniem na ośrodek wypoczynkowy. Aktualny właściciel zaś nabył pałac w 2004 roku i wkładając weń pieniądze oraz serce - zaczął realizować swój pomysł na życie. Postanowił przenieść się tutaj z drugiego końca Polski i stworzyć swoje miejsce na ziemi. Dobrze się stało, iż pan Sławomir nie poddał się i przezwyciężył wszystkie trudności jakie spotkały go na drodze ku odnowie rezydencji. Wspierany pomysłami i działaniem małżonki, Bożeny, małżeństwo Osieckich ruinę zamieniają w cacko. Pałac Książęcy powoli staje się miejscem rozpoznawalnym, do którego ściągają turyści. Niemal dziesięcioletnie wysiłki owocują, a Wleń odzyskał jedną z wizytówek.
Szkoda, że otoczenie pałacu nie bardzo pasuje do całości. Może i to jednak zmieni się niebawem. Pojawiła się taka szansa, bowiem państwo Osieccy remontując i odbudowując rezydencję starają się wszystkie prowadzone prace realizować tak, aby obiekt niczym nie różnił się od wizerunku ze starych widokówek i zdjęć, których dziesiątki zgromadzili w bibliotece.
Dla nas bardzo ważnym punktem tego wieczoru były egzaminy na przodowników TP oraz na rozszerzenia uprawnień. Bez nich kadra by się nie rozwijała. Tym razem do weryfikacji wiedzy przystąpiło aż 13 osób.
Miłym akcentem wieczora było wręczenie Mirosławowi Kobiałce z Lwówka Śląskiego dyplomu "Za zasługi w turystyce pieszej" przyznanego przez Komisję Turystyki Pieszej ZG PTTK.
Zamek Legend Śląskich - stolica izerskiego królestwa baśni, podań, i niezwykłych postaci (fot. K. Tecza)
Gdy wyruszaliśmy w sobotni poranek na zaplanowaną trasę świat okrył się bielą. Wszystko zasypał śnieg. Nie było zimno ale oto jesienna impreza, chyba po raz pierwszy w historii zlotów, stała się imprezą zimową. Nic jednak nie mogło przeszkodzić nam w realizacji planu. Ruszyliśmy do Pławnej Górnej, gdzie od kilku lat swoje pasje realizuje Dariusz Miliński. Bardzo zdolny artysta, tworzący przede wszystkim obrazy i zaskakujące rzeźby. Stworzył w niewielkiej wiosce miejsce zwane Zamkiem Legend Śląskich. W atrakcyjny dla dzieci i dorosłych sposób przekazuje podania i opowieści o Sudetach i Pogórzu. Dla swych przyjaciół i kolegów po fachu prowadzi też warsztaty artystyczne. Niestety tym razem musieliśmy obejrzeć to miejsce na "sucho". Okazało się, że nocne opady mokrego, a więc bardzo ciężkiego śniegu zerwały linie energetyczne i w okolicy nie było prądu.
Poza Zamkiem Legend Śląskich pan Dariusz otworzył we wsi, pierwsze w Polsce i chyba pierwsze w Europie Muzeum Przesiedleńców i Wypędzonych. W niewielkim domu twórca zgromadził setki jeśli nie tysiące eksponatów, wiele ratując od zniszczenia. Dom za niemieckiego panowania na Śląsku należał do szewskiej rodziny Dittrich. Dlatego też dziś możemy zobaczyć w nim warsztat szewski. Wszelkie znalezione w okolicznych lasach, wiele zakupionych lub podarowanych przez sąsiadów sprzętów gospodarstwa domowego tworzy niezwykłą kolekcję. Sporo, zwłaszcza starych fotografii, pan Dariusz otrzymał i wciąż otrzymuje od odwiedzających to miejsce dawnych mieszkańców wsi. Widząc, że powstało schronienie dla wspomnień, starają się dołożyć swoją cegiełkę. Zwłaszcza, że często starsze osoby rozpoznają na prezentowanych zdjęciach siebie lub swoją rodzinę. Trzeba powiedzieć, że mimo, iż muzeum powstało niedawno (otwarte 26 maja 2012 roku) to już budzi wielkie zainteresowanie. Emocje wywołuje także sama nazwa Muzeum Przesiedleńców i Wypędzonych.
Pławna Górna to oczywiście nie tylko ciekawe miejsca stworzone dzisiaj ręką Milińskiego. To także zabytki przedwojenne. Nas akurat zainteresował kościół p.w. Św. Tekli z pięknym ołtarzem i ustawionym przy schodach prowadzących do niego kamiennym krzyżem pokutnym. Niemniej ciekawą jest, ufundowana w 1854 roku przez Karola Hoferichtera, kalwaria. Jej renowację zlecił w latach 1992-4 prawnuk fundatora, Johannes. Ze względu na śnieg przykrywający spadłe z drzew liście nie zaryzykowaliśmy drogi po kilkudziesięciu schodach w górę i w dół. Było zbyt ślisko.
Po dotarciu do Lubomierza wszyscy byli pewni, że odwiedzimy Muzeum Kargula i Pawlaka. Nie pomylili się. Opiekujący się zbiorami pracownik zaprezentował nam zgromadzone eksponaty ale także zaprosił do kina, gdzie obejrzeliśmy fragmenty filmu "Sami swoi" kręcone w miasteczku.
Podczas podziwiania ratusza niektórzy, widząc przytuloną do niego kolumnę złożoną z kamiennych segmentów, nie chcieli uwierzyć, że to oryginalny stary pręgierz. Drugi pręgierz, kościelny, choć zachował się tylko w formie szczątkowej, nie budził już zdziwienia.
Niesamowite wrażenie sprawiło na zwiedzających Muzeum Habitów. Zgromadzono w nim ubiory noszone przez zakonnice z różnych zakonów. Różniły się one oczywiście zarówno kolorami jak krojem, ale także rozmiarami. Inną długość miały używane do modlitwy, a inną typowo robocze. Pierwsze były bardziej "dostojne", drugie zaś uszyto tak, by nie przeszkadzały podczas pracy. Ponieważ habity są wyświęcone, usytuowano je tak, by nie można było ich sprofanować. Dla chcących jednak zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie wisi przy drzwiach jeden habit "dyżurny".
Poza oglądaniem habitów sporo dowiedzieliśmy się o życiu mniszek w dawnych czasach i historii klasztoru oraz roli jaką zakon odegrał na tych ziemiach. Mogliśmy też zwiedzić wirydarz i kaplicę klauzurową. Modliły się w niej zakonnice, uczestnicząc w życiu duchowym, bez bezpośredniego kontaktu ze światem zewnętrznym. Podstawowym zadaniem mniszek było upiększanie mszy śpiewem. Konstrukcja kościoła, zarówno tego dla wiernych jak i klauzurowego, pozwalała na wzajemne przenikanie dźwięków. Po wyposażeniu pomieszczeń poznać można, jak bogate były mniszki. Matka przełożona klasztoru, przedstawiana na obrazie jako kobieta dzierżąca w dłoni pastorał z figurką św. Maternusa, posiadała władzę absolutną. Podlegała tylko papieżowi. Ponieważ siostry dysponowały rozległym majątkiem, zarządzanym z wielką wprawą, ich zyski były olbrzymie. Nic dziwnego, że w 1810 roku kiedy to król pruski Fryderyk Wilhelm III musząc zapłacić kontrybucję po przegranej wojnie, podjął decyzję o sekularyzacji dóbr kościelnych. Myślał, że tą drogą zdobędzie potrzebne pieniądze. Jednak w Lubomierzu nie osiągnął w pełni zamierzonego celu. Przejął budowle, ale nie znaleziono żadnej gotówki. Ostatnia opatka Barbara Friedrich, powiązana z lożą masońską, uprzedzona o królewskich zamiarach, zdążyła ukryć pieniądze w bezpiecznym miejscu. Zrobiła to niezwykle fachowo. Pieniądze znaleziono dopiero w latach 60. XX wieku. Niestety nie przyniosły korzyści znalazcom, bowiem trafili za kratki. Sam zaś ogromny skarb trafiając w ręce służb specjalnych przepadł bezpowrotnie.
Przechodząc do kościoła Wniebowzięcia NMP i św. Maternusa mieliśmy okazję zobaczyć jego zarówno ogrom i niecodzienne piękno. Przez kilka ostatnich lat prowadzono w nim prace renowacyjne. Aby zachować w pamięci zdarzenie noszące znamiona cudu, pozostawiono w suficie mały otwór w miejscu, w którym pod koniec II wojny światowej wpadł pocisk. Dzięki temu, że nie wybuchł - zniszczeniu uległo tylko sklepienie. Świątynia zaś pozostała nienaruszona.
© Góry Izerskie 2006-2023
http://www.goryizerskie.pl