Napisany: 2012-11-23
To był lot afrykańskiego ptaka, to tętent afrykańskich zwierząt na sawannie, to niezwykła podróż przez kontynent, który od wieków pociągał ludzi z północy
Na urodzinowy koncert FOLIBA MANAGEMENT poszedłem "służbowo". Zaraz po wyjściu z kina. Na ekranie Daniel Craig bronił honoru Anglii i jej M-funkcjonariuszki. Temu filmowi warto zresztą poświęcić osobne rozważania. Lecz nie to miejsce - nie ten czas.
Nigdy nie byłem zasłuchany w reggae. Troszkę mnie zawsze nużyło. Powtarzany bez końca rytm, choć czasem wprowadza w specyficzny ;-) nastrój, zazwyczaj po kilku kawałkach stawał się zwyczajnie nudny. Wznoszenie próśb o pokój na świecie, którego nie ma i na razie raczej nie będzie, również zdawało mi się nieco miałkie.
Jednak jako dawny punkowiec stykałem się z jamajską muzyką niejednokrotnie. Przecież rasta i punk nie raz w jednym spali domu. Nie raz całkiem fajnie się bawiłem przy reggae.
Na koncert do wrocławskiego Łykendu - klubu znanego raczej z szant - poszedłem więc z mieszanymi uczuciami...
Zaczęło się ze stosownym opóźnieniem (tak na podgrzanie apetytów). Na scenie pojawili się LION VIBRATIONS. Rozbrzmiały pierwsze nuty, jakże charakterystyczne dla "dzieci Boba Marleya". Ale od pierwszych akordów, poza typowym jamajskim rytmem, ze sceny płynęło coś jeszcze... Coś nietuzinkowego, coś, czego nie słychać zazwyczaj w muzyce rasta.
Bo Lionsi to nieprzeciętna kapelka reggae. I wcale nie dlatego, że na scenie jest aż dziewięcioro "lwiątek". Ich "klasyczne" jamajskie wibracje są doprawione szczyptą (momentami to ze dwie-trzy szczypty)... jazzu! Dzięki bogatemu instrumentarium dętemu (trąbka, saksofon i puzon) i rytmicznej sekcji, w tej muzie mnóstwo wycieczek w złote lata jazzu. Jednak chyba największa w tym zasługa gitary basowej i grającej na niej wokalistce. Głos Jagody Hryciuk... Mmmmmm... No co tu kryć - zwyczajnie zakochałem się w tym głosie! Prędko się zresztą okazało, że inni przy stoliku podzielają to uczucie. Wsłuchiwaliśmy się więc w głos Jahgi jak zaczarowani i momentami czuliśmy się jak knajpce na Manhattanie. Bo ja po prostu lubię jazz :-)
Koniecznie trzeba ich usłyszeć!
Po krótkiej przerwie pod sceną tłum zgęstniał. Gdy grali Lion Vibrations "proscenium" było miejscem radosnej zabawy. Teraz wszyscy chcieli zobaczyć WIDOWISKO.
Na deski wyszli bowiem ludzie z bębnami, korą i innym instrumentami, których nazwać nie potrafię. Zespół FOLIBA i ich gość specjalny Buba Kuyateh z Gambii. Przede wszystkim jednak pojawiła się kolejna niezwykła kobieta tego wieczora - Aneta Szlacheta. Kiedy rozbrzmiała Afryka, ta drobna osoba wyrzuciła z siebie wulkan energii. Kilimandżaro to przy niej niewinna igraszka. To nie był taniec. To była opowieść. To był lot afrykańskiego ptaka, to tętent afrykańskich zwierząt na sawannie, to niezwykła podróż przez kontynent, który od wieków pociągał ludzi z północy. W dźwiękach płynących od Foliby jest cała energia gorącego afrykańskiego lądu.
Po takiej wyprawie wspomnień wystarczy na długie jesienne wieczory.
Nie wiem co znaczy słowo Foliba, ale po tym co zobaczyłem wczoraj w Łykendzie od dziś, dla mnie oznaczać będzie gorącą przygodę, którą warto przeżywać przy każdej okazji.
A najbliższa już w sobotę (24 listopada) w klubie Jazgot w Szklarskiej Porębie. Kto na ten koncert nie pójdzie ten będzie zwyczajnym frajerem. Z pompką w nosie.
Zwłaszcza, że wciąż można otrzymać od nas zupełnie ZA DARMO podwójną wejściówkę.
© Góry Izerskie 2006-2023
http://www.goryizerskie.pl